Przejdź do treści

Głos, który zmiękczał serca buntowników

Początkowo był Głosem. Niskim, ciepłym, charyzmatycznym. Słyszanym ze schodów, z okolic filara w klasztorze dominikańskim. Schody – ukochane miejsce chodzących własnymi ścieżkami, poszukujących sensu i mających ogrom pytań, ale jednocześnie uwikłanych drugą nogą, a może i znacznie większą częścią siebie, w skrajnie inny świat. Ten głos, poza cudownym brzmieniem mówił rzeczy, które przyciągały. Słowa, które płynęły były pełne odwagi, wolności i miłości. Sprawiał wrażenie niezłomnego, którego można złapać za rękę, gdy osuwa Ci się grunt pod nogami, a on Cię z pewnością uchroni od upadku. Dopiero później pojawia się zrozumienie, że to nie sam Głos jest niezłomnym ratownikiem, a Ten, na którym on oparł swoje życie.

Rozpoczyna się pielgrzymka za Głosem. Opuszczenie schodów jest początkiem wielomiesięcznej drogi w głąb Kościoła, w stronę ołtarza, w stronę Tego, do którego Głos prowadził. W końcu zyskuje twarz. Spotkanie duszpasterstwa, na które człowiek ze schodów trafia głównie z ciekawości. Stoi ich dwóch, w białych habitach. Który jest Głosem? Już wiadomo. Okazuje się, że oczy pasują – charyzmatyczne i pełne życia, ale jednocześnie pokoju.

Głos okazuje się mieć bardzo charakterystyczną i ważną cechę, jeśli chodzi o sympatię ze strony niepokornych indywidualistów. Nie naciska. Nie jest tym, który od pierwszego spotkania angażuje i stara się zjednać cię z grupą – co w wielu przypadkach jest dobre, ale może nie sprawdzić się u osób zbyt przyzwyczajonych do chodzenia swoimi ścieżkami. Do tych, dla których jest zbyt wcześnie, by zdecydowanie opuścić świat, w którym wciąż stoją drugą nogą. Pozwala przychodzić, słuchać, modlić się, zastanowić i po prostu wyjść, jeśli tak czujesz.

Teoretycznie Głos nie wskazuje żadnych konkretnych działań. On po prostu robi swoje – mówi, dzieli się Słowem, dzieli się swoim doświadczeniem Boga. Głos jest też zwyczajnym człowiekiem – ma liczne pasje, dużo charyzmy, ciekawość świata i życzliwość. Jednak w ten niepozorny sposób wskazuje drogę. Sprawia, że sam zaczynasz szukać, uświadamiasz sobie, że trzeba podjąć konkretne decyzje, że niekiedy trzeba coś całkowicie zostawić. Powoduje, że sam pragniesz być człowiekiem tak wolnym, wyrazistym. Zaczynasz wierzyć, że można być tak bardzo sobą. I że można być człowiekiem nadziei i miłości. Jednocześnie wszystko dzieje się w tempie, które nie daje poczucia, że ktoś coś narzuca, że decyzje nie są Twoje. Nie tylko dostosowujesz się, ale zaczynasz rozumieć, czemu to jest dobre.

Kolejne spotkanie z Głosem ma miejsce w innym mieście. Chociaż mógłby Cię nie pamiętać, na sam widok rozświetlają mu się oczy. Po mszy czeka przy wejściu. Zaczyna się wspólna rozmowa. Taka relacja – sporadycznych krótkich rozmów o niczym konkretnym i słuchania jego homilii – trwa kolejny rok. Zauważasz, że Głos, który w pewnym momencie stał się ważną częścią Twojego życia, dokonał kolejnej ważnej rzeczy. Doprowadził do miejsca, w którym zdałeś sobie sprawę, że w dalszej drodze on nie jest niezbędny, bo idziesz z Kimś najważniejszym. Oczywiście na swojej ścieżce spotkasz jego i innych ważnych ludzi, bo jesteśmy stworzeni do relacji. Ale nawet jeśli ktoś zniknie, wyjedzie albo odejdzie – zawsze blisko ciebie jest Bóg. Do niego Głos przez cały czas starał się ciebie doprowadzić. Subtelnie, delikatnie, wesoło, życzliwie – tak, że nawet nie zauważyłeś, że to robi. Sprawiając, że to ty sam tego zapragnąłeś.

Chodzi mi po głowie jeden komentarz Głosu. Komentarz do słów: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem” (J 14, 6). Głos zwrócił uwagę, że ważna jest… kolejność. Czasem podchodzimy do sprawy tak: zmieni się nasze życie, wtedy zrozumiemy prawdę i pójdziemy tą drogą. A gdyby zwrócić uwagę na kolejność? Wybieramy jakąś drogę, krok po kroku odkrywamy prawdę i zauważamy, że w ten sposób zmienia się nasze życie.

Te słowa bardzo wiążą się w moim sercu z innym spostrzeżeniem Głosu. Zapytany o to, czym jest wiara mówił o przygodzie. Porównał ją do wyprawy po górach, gdy długo idziesz po szlaku, trzymasz się ścieżki, ale nagle coś cię skusi i myk! w krzaki. Ale nie zostajesz porzucony w tych krzakach. Wstajesz i idziesz dalej, wracasz na szlak.

Głos uświadomił mi, jak bardzo wiara jest dynamiczna. Jak bardzo życie jest dynamiczne. Nigdy, podczas naszej ziemskiej wędrówki, nie uchwycimy niczego na stałe. Będziemy wciąż schodzić w krzaki i wychodzić z powrotem na szlak. Będziemy odkrywać nowe rzeczy, na które nie zwróciliśmy wcześniej uwagi. Ze zgrozą będziemy niekiedy uświadamiać sobie, jak głupio swego czasu myśleliśmy albo jak bardzo byliśmy w krzakach, kiedy wydawało nam się, że całkiem nieźle trzymamy się szlaku. Ale uświadomił mi też, że nie ma czego się bać. Musimy po prostu dalej iść, stawiać kolejne kroki, kolejne pytania, być tu i teraz i cieszyć się życiem, dobrem, które jest dookoła. Cokolwiek by się nie działo, nie traćmy wiary. Bóg jest dobry. I jest w stanie wyciągnąć nas nawet z takich rzeczy, z których my nie widzimy absolutnie żadnego wyjścia. Dajmy mu szansę.

A żeby nie było tylko wzniośle i filozoficznie. Głos zawsze będzie mi się kojarzył też ze sportem, z naturą, z fotografią i muzyką. Jest kolejną osobą, która widnieje w moim albumie „Ludzie, dla których życie jest pięknym darem”. Człowiekiem, który potrafi zachwycać się codziennością, podejmować wyzwania i ma jeszcze jedną niezwykłą cechę – jest wolny od przejmowania się opiniami innych ludzi. Gdy tylko słyszał, że jakaś dziedzina jest wyśmiewana, właśnie ją podejmował, by zbadać temat i zobaczyć, czy może jednak tam jest coś dobrego. I to dobro znajdował. Głos ujmuje swoim człowieczeństwem i prostotą. Niejedna osoba dzięki niemu zaczęła swoją pielgrzymkę ze schodów. I mam wrażenie, że jeszcze niejedna osoba ją rozpocznie.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *